Jacek Wosiek - przez Iten do Paryża. To dom mistrzów, w którym "bolą płuca i brakuje oddechu" (WIDEO, ZDJĘCIA)

Jakub Guder
Jakub Guder
Wideo
emisja bez ograniczeń wiekowych
Trener Jacek Wosiek (AZS AWF Wrocław) bardziej znany jest w Polsce, niż na Dolnym Śląsku. Kiedy jego podopieczna Aleksandra Lisowska zdobyła w Monachium (2022) mistrzostwo Europy w maratonie, rzucił swoją pracą i zajął się trenerką. Teraz chciałby ze swoją podopieczną być w dziesiątce na igrzyskach. Droga do Paryża wiedzie jednak przez wielotygodniowe treningi w kenijskim Iten - w "domu mistrzów".

Mam wrażenie, że chociaż jest Pan trenerem mistrzyni Europy w maratonie, to jednak dla wielu Dolnoślązaków Pana postać jest anonimowa. Powiem więcej – bardziej rozpoznają Pana w Polsce, niż we Wrocławiu.
Nie jestem stąd, Wrocław mnie zaadoptował. Trafiłem tutaj na studia na Akademii Wychowania Fizycznego. Jako zawodnik byłem zazwyczaj kandydatem do medali mistrzostw Polski juniorów. Trafiłem tu na uczelnię i tak się złożyło, że gdy kończyłem studiować stałem się już pełnoprawnym trenerem seniorów w AZS-ie AWF-ie. Zastąpiłem Edwarda Listosa, bardzo dobrego szkoleniowca, trenera kadry, który niestety wtedy zmarł.

Złapałem Pana między jednym zgrupowaniem w Kenii, a drugim. Za kilka dni znów Pan leci do Iten. Sami Kenijczycy mówią o tym mieście „Home of champions” – „Dom mistrzów”. Widziałem w Pana relacjach w internecie, że jest tam brama z takim napisem, którą przekraczają biegacze. Na czym polega fenomen tego miejsca?
Fenomen Iten polega na położeniu – chodzi o wysokość. Tam gdzie śpimy jest 2350 metrów nad poziomem morza. To tak jakby chodzić po najwyższych szczytach Tatr. Żeby w biegach długich czy średnich osiągać światowe, czy chociażby europejskie rezultaty, trening na wysokości jest nieodłącznym elementem. Jeśli ktoś nie ma takiej możliwości, to nie ma też szans by rywalizować z czołówką. Oprócz tego są tam wspaniałe trasy biegowe. Praktycznie nie ma odcinków płaskich. W każdym momencie nie tylko kształtujemy swoją wydolność, ale też poprawiamy siłę mięśniową. Ona jest bardzo potrzebna, by potem skutecznie rywalizować na bieżni czy na ulicy. No i jeśli chcesz być dobry, to musisz przebywać tam, gdzie są najlepsi na świecie. Masz wtedy motywację, obserwujesz innych. Zastanawiasz się, co zrobić lepiej. Odcinasz się od świata zewnętrznego. Skupiasz się tylko na treningu. To jest klucz.

Jacek Wosiek - przez Iten do Paryża. To dom mistrzów, w którym
archiwum prywatne

Jakie macie warunki na miejscu? Jaka jest integracja z Kenijczykami? Chętnie dzielą się swoim doświadczeniem?

Bardzo łatwo się zaprzyjaźnić z Kenijczykami. Są otwartym narodem, ciekawym wszystkich przyjezdnych. To dotyczy każdego mieszkańca Iten. Bardzo interesują się nowymi osobami w mieście. Łatwo złapać kontakt. Życie wygląda inaczej, niż sobie wyobrażamy. Nie jedziemy tam do jakiegoś wypasionego hotelu. Mieszkamy w skromnych warunkach, które i tak są rewelacyjne w porównaniu do tego, co jest tam w kenijskich campach. Jedzenie – najprostsze jakie może być. Ja mam tam wielki problem, bo lubię mięso, lubię dobrze doprawione potrawy. Tam dostajemy dużo warzyw, często strączkowych. Są to rzeczy z małą ilością przypraw. Mięso to zazwyczaj baranina, koza lub owca. No u nas nie jest to popularne… Zawsze takie zgrupowanie kończy się tym, że tracę kilka kilogramów. Chociaż to akurat jest korzystne (śmiech).

Jacek Wosiek - przez Iten do Paryża. To dom mistrzów, w którym
archiwum prywatne

Dla zawodniczek nie jest to taki problem?
Chyba mniejszy. Zawodniczki są zresztą skupione treningu i tak zmęczone, że kwestie żywieniowe odchodzą na dalszy plan. Chcą coś zjeść o odpoczywać. Jak jesteśmy tam miesiąc, to w trzecim czy czwartym tygodniu obowiązkowe staje się wyjście do jakiejś restauracji chociażby na burgera, czy jakiegoś steka. Nie jesteśmy w stanie energetycznie wytrzymać.

A jak przez miesiąc w Kenii utrzymać biegaczki w dobrej kondycji psychicznej?
To jest łatwe. Tam każdy prowadzi taki styl życia, więc jedziesz do Kenii z takim przeświadczeniem, że będziesz tak funkcjonować. Osobiście psychicznie bardzo tam odpoczywam. Jestem odcięty od bodźców zewnętrznych. W ogóle mnie nie kusi zaglądanie na jakieś portale. Dostosowuję się i zawodniczy też to robią. Lubią to wyciszenie. Mamy tam mnóstwo czasu na trening i nie wypaczają nam go żadne sygnały z zewnątrz. Jest cisza i flow by skupić się pracy.

Czym Wasze treningu różnią się od treningów miejscowych?
Przede wszystkim prędkościami. Nie jesteśmy w stanie wykonywać treningów o takiej intensywności jak lokalsi. Przez pierwszy tydzień-dwa nie ma szans by zbliżyć się do prędkości, które mają zawodnicy przebywający tam długo. Człowiek dostosowuje się tam po kilku tygodniach. Początki są potworne. Bolą płuca, brakuje oddechu. Jest ciężko. Jeśli ktoś z zewnątrz chce tam od początku trenować mocno, to z pewnością po powrocie do domu nie będzie miała formy. Organizm tego nie wytrzyma. Trzeba spokojnie się „wprowadzić”. Potem można próbować dołączyć do biegającym tam Kenijczyków. Tych grup jest niesamowicie dużo. Na stadionie zawsze można znaleźć kogoś, z kim można pobiegać.

Iten to jest tajemnica sukcesów Kenijczyków? A może to kwestia ich fizjologii? Możemy w ogóle z nimi konkurować?
Kluczem jest to, że oni trenują, odpoczywają i po prostu mieszkają na takiej wysokości. Korzyści są z tego niesamowite. Pewna francuska biegaczka w wieku 38 lat postanowiła na rok przenieść się do Iten. Biegała wtedy maraton w czasie 2:38. To dobry, amatorski wynik, który nie pozwala wiele osiągnąć. Teraz pobiegła minimum olimpijskie 2:25, a teraz miała czas 1:09 w półmaratonie. Poprawiła się więc o kilkanaście minut w maratonie i sześć minut na dystansie o połowę krótszym. Mogła to zrobić tylko dlatego, że była w Kenii. Trzeba mieć na to środki i niesamowicie silny charakter.

Mistrzostwo Europy Aleksandry Lisowskiej w Monachium zaskoczyło kibiców i dziennikarzy, ale nie zaskoczyło Was. Dużo się zmieniło w Waszym sportowym życiu od tego czasu?

W moim – niewiele. Zrezygnowałem ze swojej pracy i poświęciłem się trenowaniu. Będąc na etacie byłem uziemiony. To inne życie. Czy to dobra zmiana – okaże się za kilka lat…

Jak przyjdzie wyciąg z emeryturą.
Dokładnie (śmiech). Zdecydowanie bardziej zmieniło się życie Oli. Powstał problem, jak sobie poradzić z popularnością. Była ciągana wszędzie, a nasze społeczeństwo nie rozumie, że sportowiec ma wyjazdy. Jego czas między zgrupowaniami jest ograniczony. Zdarzało się, że gdy Ola odmawiała czegoś, to spotykało się to z dużym niezrozumieniem. Nie będę przytaczał dokładnych przykładów, ale ciężko to znosiła. To nic przyjemnego, kiedy ktoś nie przyjmuje argumentu, że zawodnik jest w pracy i musi ją wykonać i ta informacja zwrotna jest dość nieprzyjemna. Nas też gonią terminy. Natomiast jest nam łatwiej teraz realizować naszą ścieżkę przygotowań. Aby być w dobrej formie na igrzyskach zaplanowaliśmy kilka miesięcy pobytu w Kenii. Gdyby nie było tego sukcesu w Monachium, to by nas to kosztowało dwa razy więcej.

Ola finansowo dużo zyskała po tym złotym medalu? Ma czystą głowę?
Tak. Ma podpisany zawodowy kontrakt z marką biegową, która została jej sponsorem. To by się nie udało bez mistrzostwa Europy. Może się skupić na bieganiu, zapłacić sobie za zgrupowanie w Kenii, zapłacić za mój pobyt. Za część wyjazdów płacimy przecież sami.

Ile pomaga związek?
Dużo. Nie może jednak zapewnić kilkumiesięcznych, zagranicznych zgrupowań. W tym roku dostaliśmy dwa zgrupowania po 23 dni w Kenii. Do tego cztery zgrupowania dwutygodniowe w kraju. My na przykład zamieniamy dwa zgrupowania krajowe na jeden wyjazd do Afryki. Jeśli dostajemy jednak refundację, to nam wystarczy to tylko na bilet, a pobyt opłacamy już sami.

Do igrzyska w Paryżu ile razy będziecie jeszcze w Kenii?
Trzy. Teraz ja będę 30 dni, Ola – 23. Przyjeżdżamy na jeden start kontrolny, a po 10 dniach wracamy do Iten. Trenujemy kolejne cztery tygodnie, wracamy do kraju, a potem jedziemy na mistrzostwa Europy do Rzymu, gdzie będzie rozgrywany półmaraton. Kilka dni później kolejny raz lecimy do Afryki na trzy tygodnie treningów. Ostatni okres to treningi w Polsce, żeby uzyskać prędkości, który tam osiągnąć nie można. Rozpędzimy organizm Oli.

Jak wygląda trasa maratońska w Paryżu? Do jakiej pogody się tam szykujecie? Upały?
Psychicznie przygotowujemy się na bieganie w upale. To jest zresztą jeden z elementów treningu w Kenii. Kiedy zobaczyłem profil tej trasy, to trochę się przeraziłem. Ktoś wpadł tam na niezbyt fajny pomysł. Trzeba będzie być przygotowanym mocno siłowo. Zdecydowanie bardziej niż na komercyjnych maratonach. Różnica poziomu między najniższym, a najwyższym punktem trasy to 150 metrów. To bardzo dużo. Pierwsze 16 kilometrów jest płaskie, a potem na 5 kilometrach trzeba pokonać te 150 metrów w górę. Końcówka tego podbiegu to 13 proc. w górę. Jeśli ktoś jeździ na rowerze, to przy takim nachyleniu trzeba zejść z siodełka i stanąć na pedałach. Jazda właściwie w miejscu. Po ok. 21 kilometrach jest tak samo ostro w dół. Jeśli ktoś nie będzie przygotowany, to jego mięśnie mogą odmówić posłuszeństwa. Potem trzeba się znów wdrapać – na najwyższe przewyższenie. Następnie cztery kilometry w dół – te 150 metrów. Ostatnie kilka kilometrów jest płaskich. Upatruję w tej trasie szansy na dobry wynik. Jeśli dobrze się przygotujemy, będziemy ćwiczyć długie podbiegi – już jakiś pomysł mam – to jest szansa, że Ola mięśniowo to wytrzyma i wykorzysta to, co wytrenowaliśmy. Jeśli ktoś przygotowuje się na nizinach, to nie wierzę, że dobrze wypadnie.

Co Pan ma na myśli mówiąc dobry wynik?

Tu nie chodzi o czas. Czas na imprezach mistrzowskich jest sprawą drugorzędną. Nas interesuje dobre miejsce. Marzy mi się pierwsza dziesiątka, a nieśmiało trochę wyżej.

Jacek Wosiek - przez Iten do Paryża. To dom mistrzów, w którym
archiwum prywatne

Dużo trudniej o medal na igrzyskach niż na mistrzostwach Europy? Są Kenijczycy, także ci naturalizowani.
Konkurencja jest duża, ale imprezy mistrzowskie odbywają się w trudnych warunkach pogodowych, na trasach które często odbiegają charakterem od komercyjnych maratonów. Tu tworzy się szansa dla ludzi, którzy potrafią perfekcyjnie przygotować się do takiej imprezy. Ola nie ma jakiegoś wybitnego rekordu życiowego, ale na mistrzostwach Europy była doskonale przygotowana i pokonała rywalki biegające na poziomie 2:22-2:23. Jej rekord Polski to 2:25. Pokonała więc zdecydowanie lepsze biegaczki od siebie. W tym upatrujemy właśnie szansy.

Jakie wnioski wyciągnęliście po starcie na mistrzostwach świata w Budapeszcie? (Lisowska nie ukończyła tam maratonu; miała m.in. problemy żołądkowe – przyp. JG)
Wracamy do tego, co mieliśmy sprawdzone. Nie eksperymentujemy już. Ola przed mistrzostwami świata nawiązała współpracę z dietetykiem, bo chciała być jak najbardziej profesjonalna. Nie do końca się to sprawdziło. Lepsze bywa wrogiem dobrego, a trzymanie się sprawdzonych rzeczy daje zawodnikowi większe poczucie bezpieczeństwa.

Ma Pan wśród swoich innych podopiecznych we Wrocławiu takie osoby, które za kilka lat mogą zdobywać medale mistrzostw Polski? Mamy nową halę lekkoatletyczną, ale sukcesów ostatnio nam brakuje na Dolnym Śląsku.
Są utalentowane osoby, ale bycie na szczycie jest zarezerwowane dla nielicznych. Mam kandydatów, którzy rokują na dobre występy w reprezentacji Polski. Problemem jest zdrowie. Jedni borykają się z alergiami, ktoś inny czeka na korekcję przegrody nosowej czy ma kłopot z zatokami.

Poda Pan jakieś nazwisko?
Darek Boratyński. Ma duży potencjał, ale czekamy na operację, którą usunie jego zdrowotne niedoskonałości. Mam nadzieję, że za rok to będzie zawodnik, który zapuka do reprezentacji.

Tak się trenuje i je w Iten

Jacek Wosiek - przez Iten do Paryża. To dom mistrzów, w któr...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24