Kajetan Maćkowiak: Lubię wiedzieć, na co idą pieniądze (WYWIAD)

Jakub Guder
Kajetan Maćkowiak (z lewej) i Łukasz Tobys, prezes KFC Gwardii
Kajetan Maćkowiak (z lewej) i Łukasz Tobys, prezes KFC Gwardii fot. materiały prasowe
Z Kajetanem Maćkowiakiem, współwłaścicielem globalnej marki giełdy kryptowalut „CoinDeal” i siatkarskiej KFC Gwardii Wrocław rozmawiamy o biznesie w sporcie i pytamy, dlaczego nie inwestuje w piłkarski Śląsk Wrocław. Kolejny mecz wrocławskich siatkarzy już dziś (w niedzielę, 13.10) w hali Orbita. Rywalem KFC Gwardii będzie ZAKSA Strzelce Opolskie. Bilety można kupić na stronie www.GwardiaWroclaw.pl lub w hali przed meczem (10 i 15 zł).

Siatkówka to nie przypadek. Twój ojciec grał w Gwardii.
Mój tata Kazimierz Maćkowiak grę w Gwardii zakończył bodajże w 1978, czyli przed największymi sukcesami klubu. Miał chyba 25 lat. Był kapitanem drużyny. Zresztą po ostatnich artykułach ktoś mnie zaczepił na parkingu i powiedział, że pamięta mojego ojca. Leszek Łasko (mistrz olimpijski z Montrealu, 1976 - przyp. JG) jest od niego młodszy i w Gwardii trafił niejako pod jego skrzydła. Potem mocno wypłynął. To mój chrzestny.

A Ty trenowałeś koszykówkę.
Zaczynałem razem z Kamilem Chanasem. Wspólnie z nami trenowali też Adrian Mroczek, Maciek Szlachtowicz, Krzysiek Jakóbczyk, Mateusz Płatek, Tomek Stępień. Naszym trenerem był Marcin Grygowicz. Mając 16 lat wyjechałem do USA i tam grałem, ale doznałem kontuzji plecy. Po powrocie do Polski nie trenowałem już w Śląsku. Następnie poleciałem do Australii i tam trochę grałem w lidze do lat 21, w drużynie Sydney Comets. Mieszkałem tam na wizie studenckiej i nie mogłem za grę zarabiać, a z czegoś trzeba było się utrzymać. Najpierw więc zostałem barmanem, a potem konsjerżem w hotelu. Nosiłem bagaże i parkowałem samochody.

Byłeś też podobno kelnerem i pracowałeś po kilkanaście godzin dziennie.
Faktycznie, tak było. Moja ówczesna dziewczyna była modelką i pojechała tam na kontrakt. Ja w tym czasie założyłem tu drużynę koszykarską „Acapulco Wrocław”. Graliśmy w juniorach starszych i w III lidze. Doszliśmy nawet do baraży o awans, które przegraliśmy w Limanowie. Wyjechałem jednak na rok do Australii, gdzie grałem i ciągnąłem dwa kierunki na studiach: menadżerkę sportową i zarządzanie eventami. W tym hotelu pracowałem czasem po 16 godzin. Kiedy jesteś tam na wizie studenckiej, to możesz pracować tylko 20 godzin tygodniowo. Początkowo się tego trzymałem, ale za zarobione w ten sposób pieniądze nie da się tam żyć. Dlatego najpierw zacząłem pracować w restauracji, a potem w hotelu.

Skąd pomysł by zostać współwłaścicielem Gwardii?
Gwardię znałem z opowieści ojca i chrzestnego, który jest w Polsce znaną siatkarską personą. Jego syn Michał Łasko, który grał m.in. w Jastrzębskim Węglu, był swego czasu chyba najlepszym atakujący na świecie. W domu cały czas rozmawiało się o Gwardii. Tacy ludzie jak Żytko, Barański, Olszewski, Nowicki, Cieśla to byli moi wujkowie. Rodzice często się z nimi spotykali, a ja byłem blisko z ich dziećmi. Sport zawsze mnie kręcił. Odezwał się do mnie Łukasz Tobys (obecny prezes Gwardii - przyp. JG) i powiedział, że w ciągu dwóch tygodni klub prawdopodobnie upadnie. Nie zostanie zgłoszony do ligi. Powiedziałem: „OK, wpadnij, pogadamy”. Zobaczyłem że to fajny chłopak, który ma ambicję i bardzo mu na tym zależy. Mieliśmy kilka tygodni na to, żeby wszystko poskładać. Postanowiłem, że nie pozwolę, aby klub upadł. Wrocław zasługuje na siatkówkę. Tu musi być ten sport. Kadra Polski odnosi sukcesy… Właściwie milionowe miasto bez siatkówki to problem.

Jaka jest Twoja rola w Gwardii? Na ile jesteś współwłaścicielem, a na ile sponsorem?
Jestem finansowo zaangażowany, ale tylko i wyłącznie z prywatnych środków. Do tego dochodzi zaangażowanie innych spółek, których jestem współwłaścicielem, takich jak agencja marketingowa, obsługująca Gwardię. Jeśli chodzi o działaczy, to w klubie zatrudniony jest tylko Łukasz Tobys. Pozostali ludzie, to nasi pracownicy, którym zresztą bardzo spodobał się ten projekt. Przekonaliśmy ich do tego zaangażowania. Wyszło super. Myślę, że w tej chwili jest to ich ulubione wyzwanie.

Lubię wiedzieć, na co wydawane są pieniądze. Ani Śląsk piłkarski, ani koszykarski nie wykazywał inicjatywy, żebym się zaangażował.

Kibice pytają: dlaczego Gwardia a nie piłkarski czy koszykarski Śląsk?
Bo ja lubię wiedzieć, na co wydawane są pieniądze. Z Wolverhampton dostaję dokładne raporty. To jest robione bardzo profesjonalnie i nie muszę się martwić o zwrot z inwestycji, bo wartość medialna jest ogromna. Nie jestem typem człowieka, który tylko da pieniądze i powie: „OK, działacie”. Lubię wiedzieć. Lubię tworzyć. Ani Śląsk piłkarski, ani koszykarski nie wykazywał inicjatywy, żebym się zaangażował. Tak naprawdę nie było u mnie nigdy nikogo, a to chyba nie powinno wyglądać tak, że to ja powinienem się do kogoś wybrać. Jeśli jest firma, która inwestuje duże pieniądze zagranicą, to ktoś to powinien zauważyć, przyjść i sensownie porozmawiać.

Polska to nie jest chyba w tej chwili wasz nadrzędny cel. Dzięki Wolverhampton zyskaliście ponoć dużo klientów w Azji.
W tej chwili Polska to zupełnie nie jest nasz kierunek, bo regulacje tutaj nie są pewne. Naszą branżę postrzega się jako branżę specyficzną, czy podejrzaną. Tymczasem dostaliśmy licencję w USA, w Szwajcarii, na Malcie. Teraz właśnie mocno wchodzimy do USA. Tam siadamy, rozmawiamy z regulatorem i jest dialog. Tu w kraju jesteś albo zły, albo bardzo zły. Chociaż bardzo bym chciał, to jednak w związku z tym staramy się tutaj mocno nie działać. Nie znam wartości medialnej Śląska. Nie widziałem nigdy żadnej prezentacji. Nie mogę powiedzieć, czy to się opłaca. Gdybym był firmą bukmacherską działającą na Polskę, to pewnie bym się zainteresował. My jesteśmy jednak firmą globalną. W Azji już zaznaczyliśmy fajnie swoją obecność, teraz wchodzimy na rynek amerykański, a „Stany” to w kolejności czwarty kraj, który ogląda Premier League. To dla nas ma sens. Tu chodzi o zwrot z inwestycji. To nie działa na zasadzie: „Daj pieniądze, bo nie mamy”. W Gwardii mówimy: mamy dla was dokładne raporty, możecie działać w ten czy inny sposób w ramach społecznej odpowiedzialności biznesu, możecie zabrać swoich pracowników na mecz, zintegrować ich razem z rodzinami… To są plusy dla firm, które im pokazujemy. Głośno mówimy o naszych działaniach, kampaniach online, w radiu. Partnerzy to mocno doceniają. Ja nie widziałem niczego takiego ani przy jednym Śląsku, ani przy drugim.

No właśnie - w Gwardii działacie całkiem z innej strony. Duży jest oddźwięk?
Bardzo duży. Teraz potrzebny jest czas, bo rozmawiamy z wieloma firmami. Na kolejnym naszym meczu mają się pojawić ich decydenci. My też bardzo starannie dobieramy partnerów. Zależy nam na firmach, które są z Wrocławia, ale zrobiły karierę w Polsce czy na świecie. To ma być nasz trzon. Nie chcemy też tworzyć drugiej Pogoni Szczecin, w której kiedyś grali prawie sami Brazylijczycy. Klub ma swoją legendę, historię. Powiązany jest z miastem. Dlatego m.in. połowa zawodników związana jest z Dolnym Śląskiem. Podobnie ma być ze sponsorami Gwardii.

Na konferencji przedsezonowej podkreślałeś, że bardzo ważne dla was było, by odciąć się od stowarzyszenia „Gwardia”.
Ten ogon się ciągnie. Opinia o klubie jest bardzo ważna, ale w sporcie tę opinię można bardzo szybko zmienić dobrymi działaniami. Gwardia ostatnie 10 lat miała kiepskie. Sponsorzy mówili, że chętnie by zaczęli współpracę, ale musimy się odciąć od tego wszystkiego. Dlatego zmieniliśmy logo.

Nie było wam szkoda starego logo?
Było bardzo szkoda. Gwardia zaproponowała nam przejęcie logo. W umowie był odnośnik do załącznika, którego… w sądzie nie było. Sprawdzili to nasi prawnicy. Za rok mogłaby zapukać do nas Gwardia Opole czy Gwardia Zielona Góra i powiedzieć, że to oni mają prawa do tego logotypu. Jeśli zaczynamy z nową kartą, to nie możemy doprowadzić do takiej sytuacji. Z drugiej strony odcinając się od starej Gwardii i zmieniając logo chcieliśmy pokazać nową jakość. To jest światowa tendencja. Juventus wszyscy hejtowali na starcie, a teraz wszyscy mówią, że nowy herb jest super. Tak samo było w naszym przypadku. Krytykowano nas za zmianę logo, a potem te same osoby - kilka dni później - wzięły udział w konkursie na naszą koszulkę z nowym logotypem, który zresztą bardzo nawiązuje do historii.

Co z grupami młodzieżowymi?
Robimy wszystko, żeby ruszyć pracę z młodzieżą, ale problem jest z halami we Wrocławiu. Stowarzyszenie „Gwardia” chciało nam odsprzedać licencje wszystkich zawodników za 400 tys. zł. To są astronomiczne pieniądze. Wiemy jak to robić, mamy trenerów tylko są problem z obiektem. Teraz trenujemy w V LO, ale nie da się tam podzielić hali na mniejsze boiska. Rejestrujemy stowarzyszenie, które zajmować się będzie dzieciakami - nazywać się będzie „Wrocław Sports Academy”, bo przy drużynach juniorskich nie możemy używać nazwy „Gwardia”.

Jak widzisz Gwardię w perspektywie dwóch-trzech lat? Nad poziomem sportowym musicie pracować, ale marketingowo jesteście łakomym kąskiem dla Plus Ligi, w której dominują drużyny z mniejszych ośrodków.
Ograniczają nas tylko czynniki finansowe. Ja, jeśli się w coś angażuję, robię to na 100 procent. Dla mnie celem jest Plus Liga. Jeśli uda się zbudować drużynę firm i ludzi z podobna pasją, to ja jestem otwarty. Jestem właścicielem, ale jeżeli pojawi się podobny pasjonata, to wpuścimy go do naszej struktury. Nie wykluczam tego. Jesteśmy spółką non profit. Nie generujemy zysku. Wydaje mi się, że nasze działania są sensowe i firmy będą chciały z nami rozmawiać. Moim celem jest jak najszybszy awans.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Maksym Chłań: Awans przyjdzie jeśli będziemy skoncentrowani

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Kajetan Maćkowiak: Lubię wiedzieć, na co idą pieniądze (WYWIAD) - Gazeta Wrocławska

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24