Miał być jeszcze Kubica, ale na szczęście złamał rękę raz, drugi. Ja tego nie chcę, kur… Pięć dych co roku płacić. Sp…laj - mówił Mateusz Morawiecki, wówczas prezes Banku Zachodniego WBK, w rozmowie nagranej w restauracji „Sowa i Przyjaciele”
Dziś ten sam Mateusz Morawiecki pełni funkcję premiera RP i ma za sobą „kurtuazyjne” spotkanie z Kubicą, po którym Orlen - ponoć niezależnie od tych wszystkich wydarzeń - zdecydował się kupić kierowcy z Krakowa miejsce w bolidzie Williamsa. Kilkadziesiąt milionów złotych wpompowano więc w najsłabszy team Formuły 1, spełniając w ten sposób marzenie 34-latka o powrocie do sportu, z którego wypadł w skrajnie nieodpowiedzialny sposób.
Williams na starcie sezonu okazał się grupą kabaretową. Najpierw nie zdążył poskładać samochodu, potem okazało się, że złożył go w sposób niezgodny z regulaminem, a gdy już go przemodelował, wyszło na jaw, że brakuje mu części zamiennych, więc nie należy ścinać zakrętów po krawężnikach i generalnie trzeba uważać na zarysowania lakieru.
Kubica pojechał rzecz jasna w swoim stylu i nie zmieścił się w bramie do strefy garaży. Na starcie samego wyścigu od razu „przytarł” go jeden z konkurentów, potem jeszcze stracił lusterko, a do mety dojechał daleko za resztą stawki. A po drodze zdublował go nawet kolega z zespołu, który nie dość, że w F1 debiutuje, to przecież nie dostał do rąk samochodu zdecydowanie lepszego od tego, w którym - na uszkodzonej zresztą podłodze - siedział Polak.
Pomimo tego rachunku strat materialnych i prestiżowych, wszyscy byli jednak zadowoleni. Nawet Orlen ponoć był szczęśliwy, chociaż na bolidzie widnieje tylko macierzyste i właściwie wewnątrzkrajowe logo tej firmy, a nie bardziej rozpoznawalnego brandu używanego poza granicami. Ale może właśnie o to także chodziło, by nie być do końca kojarzonym z cyrkiem made in Williams?
Generalnie można odnieść wrażenie, że całej sprawy nie przemyślano do końca. Patrząc z perspektywy rozwoju polskiego sportu, finansowanie hobby Kubicy nie ma żadnego sensu. Znacznie ciekawsza i racjonalniejsza byłaby na przykład wzorowana na skokach narciarskich akcja „Szukamy następców Kubicy” i budowa kilku torów gokartowych, połączona z ufundowaniem stypendiów dla najzdolniejszych młodych kierowców. A wtedy pojawiłaby się szansa, że najlepszy z najlepszych także trafi do F1, ale już pod skrzydłami prywatnego sponsora i bez bagażu podejrzeń, że to wszystko jest tylko jedną wielką polityczną akcją, mającą za pieniądze podatników załatać dziurę w wizerunku premiera, który skutecznie pilnował tylko kasy prywatnej.
POLECAMY PAŃSTWA UWADZE:
Raków Częstochowa wygrywa z kim chce i jak chce
Piast Gliwice gra od zwycięstwa do zwycięstwa
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?