Wisła Kraków. Maciej Stolarczyk: Miałem wokół siebie osoby, które jednoczył wspólny cel

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
Andrzej Banaś
Kiedyś Wisła dała mi trzy mistrzostwa Polski, Puchar Polski, możliwość gry w europejskich pucharach i wiele chwil, które do dzisiaj wspominam. Cieszę się, że dzisiaj mogę znów być częścią tego klubu i oddać swoją pracą to, co kiedyś dostałem - mówi trener Wisły Kraków Maciej Stolarczyk.

- To był najbardziej szalony rok w pańskiej karierze?
- Jeśli chodzi o moją karierę trenerską, to na pewno, zwłaszcza, że pełnię rolę szkoleniowca ekstraklasowego klubu dopiero od roku. To rzeczywiście było szalone, co działo się w klubie przez ostatni rok. Były różne momenty sportowe. Od bardzo przekonujących zwycięstw, do meczów, w których graliśmy słabiej. Pozaboiskowe kwestie też rozpalały emocje. Były sytuacje, które w klubach nie powinny mieć miejsca, a jednak tego doświadczyliśmy. To były rzeczy, na które trudno się przygotować. Mam tutaj na myśli brak wypłat, brak nowego inwestora aż doszliśmy do momentu, w którym klub został skazany na pożarcie, a później nastąpił moment odbudowy, który trwa zresztą do teraz. Różnych dziwnych momentów było zatem sporo, a wszystkie niosły za sobą bogaty bagaż doświadczeń.
 
- Gdyby te wszystkie doświadczenia, które pan zebrał, przełożył na lata nauki w szkole trenerów, to ile by to było?
- To jest trudne do przedstawienia nawet gdybyśmy chcieli to w szkole trenerów zaimprowizować. Podczas nauki zetknąłem się z różnego rodzaju improwizacjami, gdy uczyliśmy się, jak rozwiązywać kryzysowe sytuacje. To jednak, co działo się w Wiśle, wykracza poza takie przykłady. To była sytuacja, którą trudno było w ogóle przewidzieć. Szkoła uczy przede wszystkim elementów związanych z przygotowaniem fizycznym, taktycznym, pojawiają się elementy psychologii, ale nie ma tam aspektów związanych z kryzysami organizacyjno-finansowymi. A już na pewno nie ma podawanej recepty, jak radzić sobie z sytuacjami, gdy przejmowany jest klub stojący na skraju upadku. To była próba, na którą zostaliśmy wystawieni, ale piłkarze i moi współpracownicy zdali egzamin. Wszyscy wykazali się dużym hartem ducha, dużą determinacją i profesjonalizmem w stosunku do czasu, w którym pracowali. Jestem im za to ogromnie wdzięczny. To są chwile, które zapadają w pamięci.
 
- Wspomina pan o współpracownikach, piłkarzach, a ja spotkałem się z opinią, że Wisły nie byłoby już w październiku, listopadzie, gdyby trenerem był ktoś inny niż Maciej Stolarczyk
- Miło słyszeć takie opinie, ale tak naprawdę nie wiemy, co by było gdyby mnie tutaj nie było. Ja jednak cieszę się przede wszystkim z tego, że miałem wokół siebie takie osoby, które jednoczył wspólny cel. Bez tego nie udałoby się przejść przez to wszystko. Ja zresztą czuję w tym wszystkim pewien niedosyt, bo tak jak wspomniałem na niedawnej konferencji prasowej, żałuję, że nie awansowaliśmy do grupy mistrzowskiej. Nie wiem, czy w niej udałoby nam się coś wielkiego zrobić, ale to był nasz cel przed sezonem i dlatego czuję niedosyt. Choć muszę też podkreślić jeszcze raz bardzo mocno, że jestem pełen podziwu dla wszystkich osób w moim zespole.
 
- Wie pan, ilu zawodników zagrało w Wiśle w zakończonym sezonie?
- Nie liczyłem tego. Ilu?
 
- Dokładnie 36. Trudno mówić o komforcie pracy przy takiej rotacji.
- Dużo, choć nie zapominajmy, że w pierwszej fazie rozgrywek miałem komfort i stosowałem mało rotacji. Organizm, jakim jest zespół, funkcjonował dobrze. Późniejsza, większa rotacja spowodowana była najpierw tym, co działo się w klubie, a później, już w końcowej fazie sezonu, kontuzjami, kartkami. To był moment, kiedy szansę dostali zawodnicy, którzy nie mieli jeszcze okazji zaistnieć na boiskach ekstraklasy. To był jednak dobry moment, żeby oni tego smaku ekstraklasy zaznali. To nam pozwoli w nowych rozgrywkach pominąć element tremy, która czasami występuje wśród takich młodych graczy. Cieszę się, że to już jest za nami i że w kolejnym sezonie będę mógł już korzystać z tych zawodników.
 
- Jeśli przeanalizować miniony sezon, to musiał pan trzy razy budować drużynę. Na początku, w zimie, a później gdy posypały się hurtowo kontuzje. Za każdym razem potrafiliście mocniej stanąć na nogach.
- Ja bym to nieco uprościł. Pierwszy moment był związany z niepewnością, czy będziemy grać przy Reymonta, ale jeśli chodzi o stronę sportową, to miałem komfort, bo miałem praktycznie wszystkich zawodników, którzy stanowili o sile drużyny jesienią. Przypominam, że nie mieliśmy już wtedy środków na transfery, a do klubu trafił Dawid Kort i Mateusz Lis. Trudno było pozyskać kogoś więcej. W lecie 2018 roku z klubu odeszło wielu piłkarzy. Jednak największe komplikacje były w zimie, gdy ubyło nam aż siedmiu graczy. Trzeba było wtedy na nowo budować zespół, a problem polegał na tym, że nie miałem od początku do dyspozycji wszystkich zawodników. Była zima, były różne warunki do treningów. Byliśmy co prawda na obozie w Turcji, ale to był taki wyjazd last minute. Zanim to wszystko zaskoczyło, potrzeba było czasu. To był moment, którego nie chciałbym już przerabiać w przyszłości. Uważam, że jeśli ma się szkielet drużyny w okresie przygotowawczym od początku, a później dojdzie jeden, dwóch piłkarzy, to jest to konstrukcja normalna. Gdy jednak zespół tworzy się w trakcie przygotowań czy nawet sezonu, jest o wiele trudniej. Nie było łatwo też pod koniec rozgrywek. Jeśli chcesz walczyć o coś więcej w lidze, musisz mieć szeroką i co ważne wyrównaną kadrę. Gdy jest ograniczona liczba graczy, to trzeba stawiać na młodszych zawodników, ale trzeba wtedy brać poprawkę, że nie każdy z nich udźwignie odpowiedzialność.
 
- Trochę z musu, a trochę z chęci dał pan szansę szerokiemu gronu młodych i bardzo młodych piłkarzy. W pana ocenie oni zdali ten egzamin dojrzałości?
- Każdy z nich jest innym przypadkiem. Każdy doświadcza debiutu na swój sposób. Każdy inaczej reaguje choćby na całą otoczkę wokół ligowych meczów, na dwadzieścia tysięcy ludzi na trybunach, na kamery. Nie będę jednak teraz ich oceniał publicznie, bo zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że ten, który dzisiaj w moich oczach wypadł najsłabiej, może szybko wskoczyć na wyższy poziom, bo szybko w kolejnych miesiącach zaadaptuje się do warunków ekstraklasy. Może to też działać w drugą stronę. Ten, któremu debiut przyszedł najłatwiej, może szybko wejść z głową w chmury i rozwój może być wolniejszy. Powiem zatem ogólnie - jestem zadowolony z tego, co prezentuje nasza młodzież. Żaden z tych piłkarzy nie został skreślony. Każdego z nich będę jeszcze oceniał indywidualnie, ale to nastąpi dopiero po okresie przygotowawczym, gdy będę miał pełną kadrę. Wtedy ocenię, jaka jest przydatność poszczególnych zawodników. Jeśli taki piłkarz będzie miał dłuższą drogę do grania, to być może rozsądniejszym wyjściem będzie wypożyczenie do I, II ligi.
 
- Jeśli popatrzeć na zawodników z nieco większym bagażem doświadczeń, to większość z nich przez ostatni rok poczyniła postęp. Są jednak również rozczarowania. Dla mnie taką osobą jest Kamil Wojtkowski, po którym spodziewałem się, że w tym sezonie stanie się czołową postacią drużyny, a jednak to nie nastąpiło. Pan zgodzi się z taką oceną?
- Kamil miał dużo problemów. Często było tak, że gdy już miał być w składzie, przychodziła kontuzja, drobny uraz i nie mogłem z niego skorzystać. Brakowało mu cyklu meczowego, bo nie mieliśmy rezerw. Frustracja w nim narastała i czasami gdy wchodził na boisko, chciał pokazać zbyt wiele, żeby udowodnić, że jest zawodnikiem, któremu warto zaufać na dłuższą metę. Zgodzę się jednak, że Kamil należy do grona tych piłkarzy, którzy mogą potraktować miniony sezon, jako pewną nauczkę. Niedawno mówiłem o Marcinie Wasilewskim jako piłkarzu, który ma zawsze jeden cel, żeby jak najlepiej i jak najszybciej przygotować się do kolejnego meczu. On za każdym razem chce być w stu procentach gotowy. Takie podejście jest najzdrowsze dla piłkarza. Nie chcę mówić, że Kamil taki nie jest, bo często zostaje po treningach, pracuje nad elementami, które wymagają poprawy. Rzeczywiście jednak widzę, że jego możliwości mogłyby być lepiej rozwinięte, gdyby zmienił swój sposób myślenia i miał nieco inne podejście do bycia częścią zespołu. Czasami zbyt dużo chciał pokazać, a to z kolei powodowało, że zabijał wszystkie argumenty, które miał w sobie.
 
- Nie skreśla pan jednak Wojtkowskiego pod kątem kolejnego sezonu?
- To będzie element debaty na temat przyszłości tej drużyny. Kamil ma jeszcze rok kontraktu, jest przy tym młodzieżowcem. Zagrał w ostatnim meczu na prawej obronie. Spisał się dobrze.
 
- Przed meczem z Miedzią powiedział pan, że rezygnujecie z Wojciecha Słomki. Kogo jeszcze z obecnej kadry w Wiśle nie będzie w przyszłym sezonie?
- Odejdzie też Matej Palcić. Nie przedłużymy z nim kontraktu. Nie wiem, jaka będzie sytuacja Rafała Pietrzaka, który ma dużo ofert. Myślę, że będzie nam trudno zatrzymać Rafała. Szkoda, bo prezentował się bardzo dobrze przez cały sezon. Z drugiej strony trudno się dziwić, że dostał dobre oferty.
 
- Vullnet Basha zostanie? On też ma dobre oferty z innych klubów.
- Ma, ale rozmawialiśmy. Vullnet wie, że chcę go w zespole, a sam mówi, że dobrze czuje się w Krakowie. Oczywiście decydujące mogą być względy finansowe, nie ma co tego kryć. Wierzę jednak, że Basha zostanie z nami.
 
- Na jakie pozycje przede wszystkim będziecie szukać wzmocnień?
- Praktycznie do każdej formacji i każdego sektora boiska. Przed nami dużo pracy, żeby rywalizacja w zespole była większa. To jest moment, w którym nasz skauting poszukuje dobrych piłkarzy. W najbliższych dniach prawdopodobnie podpiszemy kontrakty z nowymi zawodnikami.
 
- Zima pokazała, że nawet w najtrudniejszym momencie można znaleźć dobrych piłkarzy, skoro w sytuacji na skraju bankructwa pozyskaliście kogoś takiego jak Vukan Savicević.
- To rzeczywiście zawodnik, który daje trenerowi duży komfort, bo ma jakość. Nie ma co kryć, że na takie „rodzynki” liczymy.
 
- Przez większość sezonu był pan wierny jednej taktyce. Wisła grała ofensywnie, z rozmachem, do przodu, choć różne to przynosiło efekty. Wiosną jednak pokazał pan, że potrafi być w tym względzie elastyczny, co widzieliśmy choćby w Zabrzu, gdy zaskoczyliście Górnika bardziej defensywnym ustawieniem, z czym rywal sobie nie poradził. Jak będzie w przyszłym sezonie pod tym względem?
- Już wcześniej próbowaliśmy tak grać na Lechii Gdańsk. Wtedy to nie do końca nam wyszło, bo nie było dobrego wyniku, choć rywale, tak jak w Zabrzu, nie wiedzieli do końca, jak się za nas zabrać. Uważam, że zespół musi być elastyczny, bo do zwycięstwa z każdym przeciwnikiem jest inny klucz. Rundę finałową poświęciłem na przekonanie zespołu do kilku korekt taktycznych, bo wydaje mi się, że w przyszłym sezonie będziemy zmuszeni do stosowania różnych rozwiązań. Wyciągamy wnioski, bo w minionych rozgrywkach były mecze z drużynami z dołu tabeli, z którymi trudno nam się wygrywało. W tych meczach rywale czekali na to, że atakując zostawimy przestrzenie, w które będą mogli wejść i nas skontrować. To dla mnie nauczka i będziemy starali się korygować strategię na poszczególne mecze. Z każdym można wygrać, tylko trzeba znaleźć klucz do zwycięstwa odpowiednio wcześnie.
 
- Wie pan, jak w klubie będzie funkcjonował dział sportowy w takim szerszym ujęciu?
- Sztab zmieni nam się trochę, bo Mariusz Kondak, który był naszym analitykiem, najprawdopodobniej przejdzie do działu skautingu. Tutaj na dzisiaj mamy vacat, ale będziemy chcieli kogoś zatrudnić. W tym samym dziale pod kierunkiem Arka Głowackiego będzie pracował Kamil Moskal. Jeśli chodzi o funkcję dyrektora sportowego, to sprawa jest na razie w zawieszeniu, bo kluczową sprawą było zorganizowanie działu skautingu. Szukamy piłkarzy na różnych poziomach. Zaczynając od bardzo młodych graczy, a kończąc na zawodnikach gotowych pod pierwszy zespół. Dobry skauting gwarantuje nam jakość i dlatego tym zajęliśmy się najmocniej. Ważne dla nas wszystkich są kwestie związane z akademią, bo powstaje drugi zespół i tutaj współpraca z trenerami będzie niezwykle istotna. Chcę mieć dobrze monitorowanych najlepszych, najzdolniejszych piłkarzy z akademii. Praca tam prowadzona jest bardzo dobrze, zawodnicy robią postępy, podnoszą swoje indywidualne umiejętności. To w przyszłości pozwoli nam korzystać z tych najzdolniejszych, gdy zajdzie taka potrzeba.
 
- Ma pan w sobie wewnętrzne przekonanie, że takich zawirowań w Wiśle, jak w minionym sezonie, w kolejnym już nie będzie?
- Odpowiem w ten sposób - kiedyś Wisła dała mi trzy mistrzostwa Polski, Puchar Polski, możliwość gry w europejskich pucharach i wiele chwil, które do dzisiaj wspominam. Cieszę się, że dzisiaj mogę znów być częścią tego klubu i oddać swoją pracą to, co kiedyś dostałem. Mam nadzieję, że takich historii, jak przez ostatni rok, nie doświadczymy. Mam nadzieję, że będziemy mogli iść tylko i wyłącznie ścieżką budowania tego, co trwałe. A w mojej ocenie trwałe są sprawy związane z akademią, z całym pionem sportowym. Musimy zbudować mocne fundamenty tego klubu. Na dzisiaj nie mamy budżetu, żebym mógł powiedzieć, że Wisła będzie walczyła o mistrzostwo Polski. To jest moje marzenie, żeby kiedyś tak znów było. Ale potrzeba w tym wszystkim wiele cierpliwości. Jeśli mam natomiast mówić o celach na kolejny sezon, to będę zawsze powtarzał, że z każdym przeciwnikiem można wygrać. Patrząc szerzej, nie mamy na tyle dużych możliwości finansowych, żeby bujać w obłokach. Trzeba mocno stąpać po ziemi i krok po kroku iść według wyznaczonego planu. Jeśli będziemy patrzeć tylko pod kątem pierwszej drużyny, to nigdy ten klub nie stanie mocno na nogach. Żeby tak się stało, ten klub musi wychowywać piłkarzy, z których nasi wspaniali kibice będą z czasem dumni.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wisła Kraków. Maciej Stolarczyk: Miałem wokół siebie osoby, które jednoczył wspólny cel - Gazeta Krakowska

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24