Martin Cseh: Sandecja ma oddanych kibiców

Remigiusz Szurek
(kow)
- Tak naprawdę, prawdziwe derby Pragi graliśmy ze Slavią. Nasz stadion od ich stadionu dzieli odległość raptem jednego kilometra. Obydwa kluby funkcjonują w jednej dzielnicy miasta. Pamiętam, że w trakcie potyczek ze Slavią wspierało nas wielu kibiców, było głośno – opowiada Martin Cseh, które w trakcie przerwy zimowej został piłkarzem Sandecji Nowy Sącz.

W lutym podpisał Pan kontrakt z Sandecją Nowy Sącz. Zamienił Pan czeską ekstraklasę na polską pierwszą ligę. Kibice pukali się w czoło.
Może niektórzy kibice mieli prawo być zdziwieni, ale właściwie co w tym dziwnego? Jestem już doświadczonym zawodnikiem i po prostu chciałem spróbować swoich sił za granicą. Mam sporo znajomych, którzy mówili, że w Polsce warto grać w piłkę, bo panuje tutaj klimat dobry dla futbolu. Skorzystałem więc z okazji i przyjechałem do Nowego Sącza na testy. Te wypadły pomyślnie, w Sandecji uznali, że mogę się im przydać, więc jestem.

Przestał Pan grać jednak przez kontuzję.W 2014 roku przedłużyłem umowę z Bohemians Praga 1905 o rok, ale w styczniu ubiegłego roku w trakcie jednego ze sparingów doznałem urazu. Wraz z końcem roku zostałem wolnym piłkarzem, byłem po rekonstrukcji więzadła w kolanie. Podjąłem decyzję, że chcę coś zmienić w życiu, spróbować czegoś nowego. Każde świeże wyzwanie daje mi dużo motywacji. Tak jest obecnie. Teraz nie ma żadnego śladu po kontuzji.

Jak podoba się Panu życie i praca w Nowym Sączu?To oczywiście mniejsze miasto od Bratysławy czy Pragi, w których mieszkałem, ale jest bardzo ładne. Nie zdążyłem go na razie zwiedzić na spokojnie. Planuję to zrobić w najbliższym czasie. Pomoże mi w tym Matej Nather, z którym mieszkam. Na pewno cieszę się z tego, że mamy mieszkanie blisko centrum. Nie trzeba pokonywać długich tras, by dotrzeć do rynku czy na stadion. To bardzo ułatwia życie i pomaga nam oszczędzić czas.

Tęskni Pan za rodziną?
Ojciec, mama i brat zostali w Bratysławie. Z kolei moja dziewczyna Weronika pracuje w Pradze. Nie widuję się z nimi zbyt często, spotykamy się na razie 1-2 razy w miesiącu, ale często do siebie dzwonimy. Takie jest życie piłkarza i trzeba się z tym zmierzyć.

Jak Pan się odnalazł w nowym klubie piłkarskim?
Widać, że Sandecja ma oddanych kibiców. Głośny doping to jest to co sprawia, że jeszcze bardziej chce się grać w piłkę. Sam stadion jest kameralny, ale ładny i dobrze słychać na nim naszych kibiców (śmiech). Z władzami klubu szybko dogadaliśmy się w kwestii umowy.

Jak ocenia Pan poziom zaplecza polskiej ekstraklasy?
Na pewno macie tutaj siłowy futbol. Oczywiście po kilku meczach trudno to dokładnie ocenić, ale jest inaczej niż w Czechach. Tam gra się bardziej taktycznie.

Z miejsca wskoczył Pan do pierwszego składu drużyny. Był Pan tym zaskoczony?
Robię to co lubię i staram się wykonywać moją pracę najlepiej jak potrafię. Koledzy z zespołu przyjęli mnie serdecznie. Mogę liczyć na ich pomoc i wskazówki. W takiej atmosferze człowiek szybko się aklimatyzuje. Ze mną tak właśnie jest. Mam zaufanie trenera i zespołu, więc daję z siebie jak najwięcej.

Od początku wiosennego sezonu gracie bardzo dobrze. Sandecja, z Panem w składzie, jeszcze nie przegrała ligowego meczu.To bardzo cieszy i cóż więcej dodać? Byle było tak dalej, a wszyscy będą zadowoleni. Nasi kibice zasługują przecież na to, żeby oglądać swoich piłkarzy w pierwszej lidze również w kolejnych sezonach. Niech tak zostanie.

Jak wspomina Pan mecze derbowe ze Spartą Praga, w których miał Pan okazję zagrać?Tak naprawdę, prawdziwe derby Pragi graliśmy ze Slavią. Nasz stadion od ich stadionu dzieli odległość raptem jednego kilometra. Obydwa kluby funkcjonują w jednej dzielnicy miasta. Pamiętam, że w trakcie potyczek ze Slavią wspierało nas wielu kibiców, było głośno. Mecze stały na dobrym poziomie, nie brakowało walki, gra była bardzo wyrównana, jak to zwykle w derbach. Ze Slavią nie jeden raz potrafiliśmy wygrać, o wyniku meczu ze Spartą decydował zwykle jeden gol, było nieco trudniej. Przeciwko tym drużynom rozegrałem w sumie kilkanaście spotkań.

Nie brak Panu tego klimatu?Człowiek, żeby się rozwijać, musi iść do przodu. To fajna przeszłość, ale teraz liczy się już tylko teraźniejszość i tego się trzymam. W waszym kraju też są duże emocje, może nawet większe niż w Czechach, ludzie bardzo interesują się piłką, właściwie niektórzy mogliby tylko o niej rozmawiać (śmiech). Na nasze treningi przychodzą starsi kibice, widać, że dla niektórych z nich, to fajna forma spędzania wolnego czasu.

Z Sandecją obowiązuje Pana kontrakt ważny do końca czerwca bieżącego roku. Wie Pan co będzie potem?W tym sezonie chcę pomóc klubowi utrzymać się w pierwszej lidze. To nasz najważniejszy cel i jesteśmy coraz bliżej jego realizacji. Być może powalczymy nawet o jakieś wyższe lokaty? A co będzie dalej, czas pokaże, ale jak mówiłem, podoba mi się tutaj. Umowa została przecież podpisana z opcją jej przedłużenia, więc istnieje dużo prawdopodobieństwo, że również jesienią będę grał tu gdzie obecnie, ale nie wybiegajmy zbyt daleko w przyszłość. Ja się koncentruję na tym co tu i teraz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Martin Cseh: Sandecja ma oddanych kibiców - Gazeta Krakowska

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24